Pandora była właśnie w trakcie wypełniania paru dość kłopotliwych dokumentów, kiedy usłyszała walenie pięścią w drzwi; momentalnie uniosła wzrok, wpatrując się w tamtym kierunku.
Kogo licho niosło o tej porze?
Zerknęła na zegarek; marszcząc mocno brwi, gdy spostrzegła, że było już po jedenastej. Raczej żaden z klientów nie odważyłby się już tak późno zakłócać jej resztek wolnego czasu; jednak nigdy nic nie było wiadomo. Nie spodziewała się, żeby był to ktoś znajomy; większość osób przestrzegała terminów i respektowała jej godziny pracy - choć te stawały się coraz płynniejsze z dnia na dzień. Dość więc powiedzieć, że była nieco zaskoczona - o ile nie nieco zaniepokojona - tym nagłym przybyszem; jakaś część niej zastanawiała się, po co właściwie otwierać te drzwi. Miała wystawione godziny pracy? Miała.
Potem jednak przyszło jej na myśl, że mógł być to jeden z tych... Innych klientów.
Niekiedy stawało się to uciążliwe. Użeranie się z przestępcami, użeranie się z gangsterami i z tymi, których interesy były co najmniej szemrane. Ale dawało jej to kolejnego kopa; niczym wstrzyknięcie sobie kolejnej dawki narkotyku, byleby tylko poczuć cokolwiek, co nie było przygnębiającą świadomością, że to, co robi, jest moralnie wątpliwe.
Nie umiałaby chyba już przestać, nawet gdyby chciała.
Podniosła się więc z krzesła, w ciszy ruszając do frontowych drzwi; a stukanie jej obcasów o drogie wyłożenie podłogi odbijało się echem po korytarzu. Wciąż ze zmarszczonymi brwiami, otworzyła w końcu te cholerne drzwi; a jej wyraz twarzy zmienił się w sekundę, gdy zobaczyła znajomą twarz.
Dante.
Co on tutaj robił? Mieli się spotkać za ponad dwa tygodnie; jak zwykle zresztą. Nie to, żeby nie cieszyła się na jego widok; tak mocno przyzwyczaiła się do wizyt Aleksandra, że poczułaby się nieswojo, gdyby nagle zabrakło go w jej życiu. Pomagali sobie wzajemnie już wiele razy; niekiedy będąc od siebie całkowicie zależnymi, niekiedy polegając na tej drugiej osobie, jak gdyby ich życie od tego zależało.
Czasem tak było.
Mimo to, relacja z Dante była jak... Igranie z ogniem. Wiedziała - a przynajmniej podejrzewała - do czego mężczyzna był zdolny. Wiedziała, że nie da jej nic poza pieniędzmi i okazjonalnym towarzystwem. Wiedziała, że najmądrzej byłoby go pewnego dnia odesłać z kwitkiem i stwierdzić, że niestety już nie może korzystać z jej usług. Owszem, płacił dobrze. Ryzyko zawsze było opłacalne. I był lojalny.
Pandora jednak nie chciała spłonąć, gdyby iskra wymknęła się spod kontroli.
Jak przez mgłę, do jej uszu wreszcie dotarł jego głos; łamiący się i ociekający zmęczeniem; wzrok momentalnie odzyskał ostrość, gdy wreszcie z powrotem się na nim skupiła. Nie wydała z siebie słowa, gdy nareszcie ogarnęła go wzrokiem; i na powrót zmarszczyła brwi, kiedy jej spojrzenie spadło na plamę krwi; wykwitającą na jego koszuli niczym jakiś kwiat.
A potem wszystko nagle przyspieszyło.
— Kurwa, Dante — stwierdziła bardzo rezolutnie, jednym ruchem wciągając mężczyznę do środka i pozwalając sobie na zatrzaśnięcie za nim drzwi; nadal go nie puściła, gdy szybkim krokiem skierowała się do łazienki, sadzając Dante na brzegu wanny; jednocześnie starając się bardzo utrzymać nerwy na wodzy.
— Ściągaj ubrania. Już. I to bez głupich komentarzy. Rozerwij je, jeżeli musisz.
Obróciła się do szafki nad lustrem; prędko wyciągając z niej spirytus salicylowy, sterylny zestaw do zszywania ran i lateksowe rękawiczki, które to zaraz założyła na dłonie, by następnie wziąć w rękę butelkę ze spirytusem; z nadzieją, że Dante zdążył już zdjąć ubrania.
Nie musiała mu mówić, że będzie bolało; dobrze to wiedział.
Złapała kawałek gazy, mocząc ją w tym nieszczęsnym spirytusie i, starając się nie uszkodzić faceta bardziej, niż już to było. Dopiero wtedy zainteresowała się, co to właściwie za rana; dopiero wtedy przesunęła się nieco, żeby zobaczyć, czy przypadkiem na plecach mężczyzny nie ma rany wylotowej; poczuła się nieco pewniej, gdy właśnie taką zobaczyła.
— Masz szczęście, że kula przeszła na wylot, kretynie — burknęła, wracając na poprzednią pozycję i, starając się być w miarę delikatna, zaczęła proces odkażania.
— Nie zasypiaj mi tu tylko. Dalej. Opowiadaj właściwie, co się stało. Mów do mnie, Dante, albo pomogę ci zejść z tego świata.
Rzuciła mu, w jej mniemaniu, dość groźne spojrzenie; po czym z powrotem przeniosła wzrok na rany - skupiając się na jak najszybszym zajęciu się nimi.
@Dante Berlusconi