Brak czasu nie był jedynym powodem, z którego nasza znajomość stanęła w miejscu i nigdy nie potoczyła się dalej. Jak wiele innych dorosłych cierpiałem na chroniczny brak czasu, a nieliczne wolne chwile, które znajdowałem w codziennym pędzie, wykorzystywałem na pielęgnowanie swojego życia prywatnego, które jeszcze do niedawna kręciło się wokół jednej osoby. Nie miałem więc czasu na to, by zadbać o inne relacje, a teraz miało mi się to odbić czkawką - mimo wielu znajomych, tak naprawdę nie miałem nikogo, kogo mógłbym bez skrępowania poprosić o pomoc w zaistniałej sytuacji. Dlatego wiadomość o tym, że Hayley chce przyjść do szpitala, wprawiła mnie w zaskoczenie. Od dawna nasz kontakt ograniczał się do szybkiej mijanki na korytarzu, nie miała więc powodu, by choć kiwnąć palcem w tym temacie, a jednak... Znowu dała się poznać jako dobry człowiek, któremu nie jest obojętny cudzy los. Dobrze pamiętałem początki naszej znajomości i gdyby nie to, że naprawdę nie miałem już siły by przejmować się kolejną rzeczą, to na pewno byłbym co najmniej zakłopotany.
-
Cześć - powitałem Hayley zachrypniętym, słabym tonem, będąc w stanie podnieść samą dłonią w powitalnym geście. Podniesienie całej ręki wiązało się już z dyskomfortem, choć leki przeciwbólowe dobrze spełniały swoją rolę.
Nie miałem wątpliwości co do tego, że wiadomość o wypadku szybko rozniosła się po stajni. Prawdopodobnie lada moment miała się rozejść jeszcze dalej - odkąd zyskałem rozpoznawalność na międzynarodowej arenie, takie informacje nie przechodziły bez echa. -
Dziękuję. Nawet nie... - urwałem, bo od mówienia chciało mi się kaszleć, a to kompletnie nie wchodziło w grę. Z dyskomfortem wymalowanym na twarzy powstrzymałem się, po czym cicho odetchnąłem, przenosząc zmęczone spojrzenie na Hayley. -
To bardzo miłe - wysłowiłem się wreszcie.
Dopóki nie wyjawiła, że Surprise była u niej w domu, byłem przekonany, że po prostu wpadła z wizytą. Przez chwilę patrzyłem na nią wyraźnie skołowany, nie do końca rozumiejąc, jak do tego doszło.
-
Ale... Jak? - Poczułem jak część ciężaru spada mi z ramion. Bardzo mnie ucieszyła ta wiadomość - nie miałem wątpliwości co do tego, że pies będzie bezpieczny pod opieką Hayley, a to było dla mnie w tym momencie priorytetem. Nie mogłem jednak sobie ułożyć w głowie, i nie wiedziałem już, czy byłem bardziej wdzięczny, czy pod wrażeniem, że zdobyła się na taki krok.
Uśmiechnąłem się, słysząc, że psy się dobrze bawią, choć wiadomość o rozszarpanym dywaniku nie napawała mnie już takim entuzjazmem. Było mi zwyczajnie głupio, że robię komuś kłopot. -
Eh... W domu nic nie niszczy - powiedziałem, później próbując jeszcze zapewnić Hayley, że oddam za dywanik, na co jednak nie starczyło mi sił.
Przez chwilę udało mi się nie myśleć o koniu, ale już samo jego imię wystarczyło, żebym poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku. Naprawdę bałem się usłyszeć o jego stanie zdrowia, mając same czarne myśłi, ale Hayley na szczęście nie owijała w bawełnę. Przez chwilę miałem mieszane uczucia, z jednej strony odczuwając ulgę, że koń żyje, a z drugiej niepewność. Co właściwie miał oznaczać powrót do zdrowia? Powrót do pełnej sprawności, czy jednak przekreślenie wielkich planów (o których i tak teraz nie myślałem, nie wiedząc nawet, czy sam dam radę wrócić w siodło i jeśli tak, to kiedy)?
-
Dzięki... Cały dzień o tym myślałem - odezwałem się wreszcie, gdy już zebrałem się w sobie. Nie tylko fizycznie czułem się słabo - psychicznie było niewiele lepiej. Rosnący z dnia na dzień rachunek z kliniki na pewno nie miał mi pomóc, ale to była akurat sprawa drugorzędna. Powinienem się cieszyć, że oboje przeżyliśmy, ale ciężko było mi wykrzesać z siebie entuzjazm.
-
Nie wygląda to najlepiej, co? - Rzuciłem luźno. Te siniaki, które widziała, i tak były niczym w porównaniu z tym, co kryło się pod opatrunkami, czego na szczęście nie musiała oglądać. Sam właściwie byłem jeszcze nie do końca świadom tego, w ilu miejscach zostałem pocięty.
@Hayley Wright