Sevastien Sheremetyev
Awatar użytkownika
33
lat
191
cm
lekarz internista
Techniczna Klasa Średnia
To prawda, miałem lata doświadczenia w radzeniu sobie z emocjami pacjentów. W większości sytuacji doskonale wiedziałem jak się zachować, żeby osoba poczuła, że ma wsparcie, a jej problemy i emocje są ważne i zrozumiane. Nauczenie się tego kosztowało mnie jednak mnóstwo psychicznego wysiłku- do dziś pamiętałem pierwszą rozmowę, w której musiałem przekazać komuś naprawdę złe informacje. Właściwie do dziś napotykałem takie sytuacje, które potem tygodniami się za mną ciągnęły, choć i tak było ich stosunkowo mniej niż na przykład u moich znajomych lekarzy z onkologii.
Dla Hayley nie miałem jednak aż tak zlych informacji. Jeszcze przed wyjawieniem ogólnego stanu pacjenta zauważyłem subtelną zmianę w jej zachowaniu na lepsze. Była to właściwie... dobra informacja, bo poziom przejęcia Hayley powinien być odpowiednio mniejszy, choć znałem ją już na tyle dobrze by wiedzieć, że i tak nie będzie jej to obojętne, nawet jeśli nie łączyło ją z pacjentem nic szczególnego.
- Tak jak mówiłem, miał sporo szczęścia. Nie wiem czy to mogło tak wyglądać, że koń go... przygniótł? - Spytałem niepewnie, dotąd żyjąc w dość naiwnym przeświadczeniu, że konie się raczej nie przewracają z ludźmi na grzbiecie. Chyba po prostu nie dopuszczałem do siebie takiego wyobrażenia, choć zdecydowanie widywałem już równie ciężkie przypadki. - W każdym razie wyliże się z tego. Może niekoniecznie za parę tygodni... - dodałem tonem, który sugerował, że nie była to błahostka. Więcej jednak nie wypadało mi powiedzieć. Stan mężczyzny był naprawdę poważny, pogorszył się w dramatycznie krótkim czasie, wymagając pilnej interwencji chirurgicznej i zastosowania sztucznego oddychania. Jego klatka piersiowa doslownie uległa zmiażdżeniu i uratowało go chyba tylko to, że podłoże było dość elastyczne. Gdyby upadł na zamarzniętej ziemi lub betonie, prawdopodobnie zginąłby na miejscu. - Myślę, że tak. Powiedziałbym nawet, że byłoby to bardzo miłe z Twojej strony - uśmiechnąłem się lekko, między słowami dając jej do zrozumienia, że nie udało nam się z nikim skontaktować. Nikt też jednak nie miał czasu na to, tym bardziej, że kontakt z pacjentem był utrudniony, a właściwie żaden. - Ale to nie dzisiaj. Wciąż jest na sali pooperacyjnej i nie sądzę, że szybko się obudzi. - Ostrzegłem ją, tak naprawdę nie wiedząc, kiedy będzie dobry czas na odwiedziny. Później czekało go prawdopodobnie parę dni na OIOmie, dopiero po których będzie można myślec o kolejnych krokach, w zależności od tego jak rozwinie się sytuacja. - Mogę dać Ci znać, jak będzie w stanie rozmawiać. Sam się raczej z nikim nie skontaktuje, nie miał przy sobie kompletnie nic - zaproponowałem, jednocześnie podkreślając powagę problemu. My mogliśmy jedynie postawić go na nogi, ale bez pomocy i wsparcia kogoś z zewnątrz na pewno byłoby mu ciężko, nie mówiąc już nic o zadbabiu o bieżące sprawy

@Hayley Wright
Uwaga, moje posty mogą zawierać: opisy wypadków, poważnych chorób, śmierci.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Hayley Wright
Awatar użytkownika
28
lat
168
cm
luzak
Nowi Zasobni Pracownicy
Nie była w stanie zapanować nad mimowolnym drgnięciem wywołanym kolejnym już, silnym dreszczem na plecach. Do upadków z koniem na ogół dochodziło rzadko i nie zawsze kończyły się tragicznie, ale była to tylko kwestia zwykłego szczęścia. Zazwyczaj, paradoksalnie, mieli je słabsi jeźdźcy; tacy, którzy spadali z konia jeszcze zanim ten zdążył się przewrócić, ale do tego grona zdecydowanie nie należał Oliver. Poza tym jeśli lekarzom taki upadek „wiele tłumaczył” nie miała złudzeń, że chodziło o zwykłe złamanie czy wstrząśnienie mózgu.
- Mogło – Odpowiedziała z wyraźnym przejęciem. Czuła, że nie ma takiego panowania nad głosem i mimiką żeby ukryć swoje emocje, ale uznała, że Sevastien nie będzie miał jej tego za złe.
- Oliver skacze wysokie przeszkody. Tak naprawdę wystarczyło żeby koń potknął się przy lądowaniu albo wsadził nogi pomiędzy drągi oksera – Wytłumaczyła logicznie. Była przejęta, ale wyglądało na to, że nie samą treścią wypowiadanych słów. Znała ryzyko i jakkolwiek by to nie brzmiało, musiała je zaakceptować żeby cieszyć się tym, co robi.
- Poza tym wsiada na takie konie, do których ja często nie mam odwagi podchodzić nawet w boksie. Mógł podjąć z którymś walkę albo doszło do zwykłego potknięcia się. Jest strasznie dużo możliwości. – Starała się przedstawić mu wszystko, co mogłoby pomóc lekarzom w ustaleniu przyczyny albo lokalizacji innych, ewentualnych obrażeń. Nie wiedziała na ile będzie im to potrzebne i czy w ogóle, ale nawet jeśli podane informacje miały pozostać bezużyteczne, lepiej było o nich powiedzieć.
- Jak długo pozostanie w szpitalu? Chyba ma psa. – Westchnęła, nie potrafiąc odrzucić myśli o pozostawionym na pastwę losu zwierzęciu. Nie była pewna czy Oliver miał kogoś, kto mógłby codziennie zajmować się czworonogiem, tym bardziej, że nie była to kwestia tylko kilku dni.
- Jess powinna wiedzieć czy jest ktoś, kogo trzeba poinformować i kto ewentualnie mógłby się nim zająć. Jeśli nie, sama spróbuję to... załatwić – po raz pierwszy tego dnia uśmiechnęła się niepewnie, ale bynajmniej nie była to reakcja pełna radości. Mówiła właśnie o włamaniu do domu prawie obcego człowieka, jakby nie wystarczyło, że w nocy zdążyła już kogoś potrącić.
- Chyba tak byłoby najlepiej. Dziękuję – zgodziła się cicho, starając się nie zagadywać niepotrzebnie Sevastiena. Nie tylko dlatego, że dzisiaj czuła się wyjątkowo źle sama ze sobą, ale wiedziała, że zazwyczaj miał ręce pełne roboty, bo przecież nawet przez korytarz szedł z nosem w czyjejś karcie.
@Sevastien Sheremetyev
Mów mi Imionami lub ksywkami moich postaci. Możesz się ze mną skontaktować przez GG 46417663 lub Discorda Hayley#9914. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: .

Podstawowe

Osobowość

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Sevastien Sheremetyev
Awatar użytkownika
33
lat
191
cm
lekarz internista
Techniczna Klasa Średnia
Słuchając wyjaśnień Hayley ze wszelkich sił starałem się po sobie nie pokazać co naprawdę o tym myślę. Próbowałem zrozumieć ludzi, którzy narażali swoje życie dla pasji, ale nawet ona teraz przyznała, że można było tego uniknąć. Choćby nie wsiadając na konia, do którego inni bali się nawet podejść. Pewnie Hayley nie widziała w tym nic dziwnego, ale dla mnie było to kompletnie nie do pojęcia. Nie byłem tu jednak od oceniania, tylko od ratowania życia, więc zachowałem swoje zdanie dla siebie. - W każdym razie jego obrażenia właśnie na to by wskazywały. Coś podobnego widziałem tylko u ofiar poważnych wypadków drogowych - powiedziałem, musząc się powstrzymać przed udzieleniem Hayley kolejnych, obrazowych opisów, nie tylko dlatego, że obowiązywała mnie tajemnica. Podejrzewałem, że mogłoby się jej zrobić zwyczajnie słabo.
- To zależy co się będzie działo w kolejnych dniach. Jeśli nie dostanie zapalenia płuc albo jego organizm nie odrzuci płytek, będzie mógł wyjść za jakieś dziesięć dni - odpowiedziałem, między słowami zdradzając kobiecie, że jej znajomego dosłownie trzeba było... poskręcać. Ilość metalu, jaką miał teraz w swoim ciele, była naprawdę imponująca - byłem pełen podziwu dla rąk chirurgów, że potrafili to wszystko naprawić. Bardziej zaskakujący był tylko ludzki organizm, który potrafił to wytrzymać i się zregenerować.
- Jess chyba wie wszystko i o wszystkich, co? - Odpowiedziałem z rozbawieniem, mimo wszystko jak najbardziej pochwalając ten pomysł. - Ale pewnie, spróbuj się dowiedzieć. Trzeba sobie pomagać - podsumowałem z wyczuwalną w tonie głosu nutą melancholii, ale zanim Hayley zdążyła zwrócić na to uwagę, zmieniłem temat.
- Nie ma sprawy. Już Ci lepiej? - Zapytałem, widząc, że nie była już taka blada i spięta, zupełnie jakby te informacje pozwoliły jej w odciągnięciu myśli od czegoś jeszcze gorszego. Rzeczywiście gonił mnie czas, w sumie jak zawsze. Gdyby się nad tym zastanowić, moje życie było ciągłą gonitwą, w której ciężko było o chwilę oddechu. A mimo to postanowiłem to zmienić i podczas pożegnania zadałem Hayley pytanie, którego zapewne się nie spodziewała i które być może miało jej dostarczyć jeszcze więcej emocji podczas tego i tak już szalonego dnia.
- Co robisz w piątek wieczorem? - Jeśli okazało się, że również miała wolne, zaproponowałem wspólne wyjście; czy to na drinka, czy do kina, to jeszcze pozostawało kwestią otwartą, ale byliśmy już wstępnie dogadani. Uśmiechnąłem się, wyraźnie ciesząc się, że przystała na moją propozycję, po czym pożegnałem się z Hayley i także opuściłem gabinet, wracając do pracy.

/zt

@Hayley Wright
Uwaga, moje posty mogą zawierać: opisy wypadków, poważnych chorób, śmierci.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Hayley Wright
Awatar użytkownika
28
lat
168
cm
luzak
Nowi Zasobni Pracownicy
Sevastien miał prawo patrzeć w ten sposób na niebezpieczne pasje, bo o ile większość jeźdźców była pogodzona z ryzykiem, o tyle kiedy dochodziło do wypadku to właśnie lekarze stali przed koniecznością ratowania życia i na pewno w niejednym przypadku kończyło się to porażką. Była w stanie zrozumieć jego tok myślenia, może nawet przytaknąć, ale z całą pewnością nie potrafiłaby już porzucić ukochanego sportu.
- Czyli jest bardzo poważnie... – Westchnęła cicho do samej siebie i nabrała głęboko powietrza żeby nie wpaść znowu w skrajne, niepotrzebne emocje. Do tej pory miała nadzieję, że tylko wyolbrzymia, ale z każdą wypowiedzią pozbawiał ją złudzeń. Nie dało się ukryć, że wciąż pozostawała w pewnym sensie nieświadoma, z czego lekarz najprawdopodobniej zdawał sobie sprawę, oszczędzając jej szczegółowych opisów.
- Jezu... – Jęknęła, znowu krzywiąc się wyraźnie. Z wypowiedzi wywnioskowała, że Oliver ma w organizmie przynajmniej dwie płytki w okolicach płuc, przez co całkiem naturalnym stało się skojarzenie z żebrami. Mimo wszystko starała się unikać dopowiedzeń, nawet jeśli nie mogła odrzucić myśli o bólu jaki musiał temu towarzyszyć. Wiedziała jednak, że ktoś taki jak Sevastien będzie robił wszystko, co w jego mocy żeby przynajmniej częściowo uśmierzyć dolegliwości, dlatego starając się odrzucić te myśli uśmiechnęła się lekko na wspomnienie Jess.
- Raczej tak. A jeśli czegoś nie wie to sobie dopowie – odpowiedziała przytakując delikatnie głową. Rozmowa pomogła jej nabrać dystansu względem własnych problemów, które na chwilę po prostu przestała rozpatrywać. Ciągle żywe emocje zostały zepchnięte na dalszy plan, przede wszystkim wiadomością o poważnym wypadku Olivera i krótkim opisem jego stanu zdrowia. Być może wszystko to znów przytłoczy ją po powrocie do domu, ale teraz musiała zainteresować się psem poszkodowanego i spróbować dowiedzieć czegokolwiek na temat uczestniczącego w tym wszystkim konia.
- Pójdę już. Pewnie masz dużo pracy – Starała się włożyć w swój uśmiech trochę więcej życia, a później skierowała kroki do drzwi zanim z niekrytym zaskoczeniem podniosła wzrok na jego twarz. Przez chwilę nawet wydawało jej się, że zrozumiała coś opatrznie, ale zanim lekki rumieniec wpłynął na policzki, uzmysłowiła sobie, że nie powinna liczyć na nic więcej. Nigdy nie wykazywał nią większego zainteresowania, dlatego obiecała sobie, że potraktuje to spotkanie całkowicie na luzie i właśnie tak podeszła do tego od samego początku. Umówiła się na 18, a później podziękowała za rozmowę i ruszyła w swoją stronę.
/zt
@Hayley Wright
Mów mi Imionami lub ksywkami moich postaci. Możesz się ze mną skontaktować przez GG 46417663 lub Discorda Hayley#9914. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: .

Podstawowe

Osobowość

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Oliver Pelerieux
Awatar użytkownika
32
lat
186
cm
zawodnik skoków przez przeszkody
Uznana Klasa Średnia
Od wypadku minęły już cztery dni, a mimo to wcale nie odnosiłem takiego wrażenia. Wciąż wydawało mi się, że była sobota, a wszystko dlatego, że od tamtego czasu prawie cały czas byłem nieprzytomny. W krótkich chwilach, gdy wybudzałem się ze snu, nie wiedziałem gdzie jestem: nieobecnym wzrokiem błądziłem po białym, szpitalnym suficie, a gdy sięgałem nim aparatury, najczęściej znowu odpływałem w błogą nicość. W rzeczywistości te okresy przytomności były dłuższe, ale niewiele z nich zapamiętywałem. Czasem pojawiali się jacyś ludzie i głosy, z którymi nawet nawiązywałem kontakt, ale nic z tego nie zostawało we wspomnieniach. Nie była to kwestia urazu głowy, a nieziemskiego wyczerpania, które sprawiało, że ciągle chciałem spać. Zachowaniu świadomości nie sprzyjała mi końska dawka opioidów, które dostawałem dożylnie, żeby stłumić rozdzierający ból, który towarzyszył mi dosłownie przy każdym oddechu. Od razu czułem, gdy leki schodziły, bo nie dało się tego wytrzymać.
Trzeciego dnia wieczorem było już trochę lepiej - znacznie więcej do mnie docierało, co nawet pozwoliło mi na krótką rozmowę z lekarzem, który uświadomił mnie co się stało. Pamiętałem tylko moment, w którym chwyciłem się szyi dębującego Salvatore, a potem już była tylko ciemność i wspomniane przebłyski. Domyślałem się, jak potoczyło się to dalej, a konsekwencjach tego zdarzenia zostałem poinformowany w rozmowie. Było mi dziwnie wszystko jedno, jakby cała ta opowieść o pogruchotanych żebrach, uszkodzonych płucach i pękniętej śledzionie dotyczyła kogoś innego, a nie mnie. Bardziej skupiony byłem na tym, że chciało mi się kaszleć, bo drapało mnie gardło, ale już pierwsza próba uświadomiła mnie jaki to kiepski pomysł. Byłem tak obolały, że nawet przez chwilę nie pomyślałem o koniu, czy psie zamkniętym w domu. W takim stanie takie rzeczy nie miały żadnego znaczenia.
Dopiero czwartego dnia, tego, w którym Sevastien napisał do Hayley, że może przyjechać do szpitala, miałem już więcej sił. Oczywiście nie na tyle, żeby wstać z łóżka, ale na tyle, by zacząć trzeźwiej myśleć. Przed wysłaniem wiadomości do Hayley, zostałem oczywiście zapytany, czy wyrażam na to zgodę; nie miałem nic przeciw, choć byłem lekko zaskoczony tą propozycją. Nie analizowałem jednak tych wszystkich powiązań i cieszyłem się, że zobaczę kogoś znajomego, choć jednocześnie byłem zbyt słaby, by okazać jakiekolwiek emocje. Powoli jednak zaczął docierać do mnie stres związany z przyziemnymi sprawami - co jeżeli koń był w równie złym stanie i musieli go uśpić? Co jeśli mój pies już czwartą dobę był sam w domu i cierpiał? Zżerała mnie niepewność, której nie mogłem wyciszyć, nie mając żadnego kontaktu ze światem. Zostawiłem telefon w stajennej szafce, zapewne mając już na nim dziesiątki nieodebranych połączeń i wiadomości, nie tylko spowodowanych wypadkiem. Moja rodzina prawdopodobnie jeszcze nic nie wiedziała i prawdę mówiąc, nie myślałem jeszcze o tym, by się z nią skontaktować. Na odległość nie byli w stanie mi pomóc, a ostatnim, czego teraz potrzebowałem, to moja roztrzęsiona matka, mówiąca "mówiłam, że tak się stanie!" i modląca się do Boga, żebym nie umierał, bo jedno dziecko już straciła. Prędzej czy później musiałem im powiedzieć, ale póki co miałem inne priorytety, jak na przykład wytrzymać ból, który docierał do mnie mimo leków.

@Hayley Wright
Mów mi Zuza. Możesz się ze mną skontaktować przez GG 312087 lub Discorda Joy#9747. Piszę w pierwszej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię tak.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: .

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Hayley Wright
Awatar użytkownika
28
lat
168
cm
luzak
Nowi Zasobni Pracownicy
Czuła się dziwnie za każdym razem kiedy przez głowę przewijała się niechciana myśl, że jeszcze w sobotę rano mijała Olivera na stajennym korytarzu. Jego sylwetka na stałe wpisała się w krajobraz Orchardu i chociaż zazwyczaj nie mieli czasu na budowanie relacji, nie potrafiłaby zostawić go w tym stanie ze świadomością, że mógłby nie mieć do kogo zwrócić się o pomoc. Być może było więcej bardziej odpowiednich osób od samej Hayley, ale z krótkiego rozeznania, które zrobiła w stajni, raczej mało kto kwapił się do opieki nad Surprise, domem albo samym poszkodowanym. Na pewno mógł liczyć na częste odwiedziny i zainteresowanie większości osób, z którymi miał lepszy kontakt, ale ostatecznie każdy miał swoje życie dużo bardziej wciągające i zajmujące niż to, które prowadziła Hayley. Mimo wszystko stresowała się koniecznością wyjaśnienia swojej wizyty, kiedy stanęła w progu niewielkiej, kilkuosobowej sali szpitalnej. Rozejrzała się szybko w poszukiwaniu odpowiedniego łóżka, po czym podeszła bliżej i uśmiechnęła się delikatnie na powitanie. Była w stanie to zrobić tylko dzięki Sevastianowi, który zapobiegawczo, uprzedził ją czego może się spodziewać po przekroczeniu progu. Oliver wyglądał źle, może nawet bardzo źle, jeśli wziąć pod uwagę wszystkie siniaki, które czwartego dnia wciąż kwitły ciemnym fioletem i czerwienią, gdzieniegdzie przechodząc w brzydki zielono-żółty podton. Leżał prawie nieruchomo, zapewne pod wpływem bólu, unikając nawet bardziej wydatnych ruchów klatką piersiową i tylko podpięta do niego aparatura swoim pikaniem sygnalizowała, że wszystko jest w porządku.
- Mogę? – Zapytała trochę nieśmiało, wcale nie mając pewności czy będzie w stanie nawiązać z nią jakiekolwiek interakcje. Spokojnie przysunęła bliżej krzesło, na którym za chwilę sama usiadła żeby nie stać nad nim w krępującej ciszy.
- Przyszłam, bo... dowiedziałam się przypadkiem i pomyślałam, że przyda ci się pomoc – Była skrępowana kiedy o tym mówiła, łapiąc się na tym, że wcale nie miała pewności czy to właśnie jej powierzyłby zadanie, które narzuciła sobie sama. Mimo wszystko starała się pocieszać świadomością, że sam podejmie decyzję po odzyskaniu przytomności, tym bardziej że wówczas będzie miał już możliwość skontaktować się chociażby z najbliższą rodziną.
- Surprise ma się dobrze. Jest u mnie i chyba polubiła Rubensa – Uśmiechnęła się delikatnie, próbując od razu wyjaśnić przynajmniej te kwestie, które mogły być dla niego szczególnie istotne.
- Widać po niej, że tęskni, ale Rubek ciągle prowokuje ją do zabawy. Może oszczędzę ci szczegółów. Chyba nie jestem w stanie opisać tego, co zostało z mojego łazienkowego dywanu wczoraj wieczorem kiedy wróciłam do domu... – Jej ton przybrał łagodny, lekko radosny wydźwięk, w którym nie dało się dosłyszeć ani odrobiny wyrzutu. Starała się od samego nie przytłaczać go zbyt wieloma ważnymi informacjami, ale wiedziała że odwlekanie wiadomości o stanie zdrowia Salvatore wcale mu nie pomagało.
- Salva jest pod opieką Evensona. Z tego co udało mi się dowiedzieć, ma pęknięte wyrostki kolczaste w kłębie, ale podobno szybko wraca do zdrowia. – Tym razem spoważniała, domyślając się, że mógłby to być dla niego trudny temat.
@Oliver Pelerieux
Mów mi Imionami lub ksywkami moich postaci. Możesz się ze mną skontaktować przez GG 46417663 lub Discorda Hayley#9914. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: .

Podstawowe

Osobowość

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Oliver Pelerieux
Awatar użytkownika
32
lat
186
cm
zawodnik skoków przez przeszkody
Uznana Klasa Średnia
Brak czasu nie był jedynym powodem, z którego nasza znajomość stanęła w miejscu i nigdy nie potoczyła się dalej. Jak wiele innych dorosłych cierpiałem na chroniczny brak czasu, a nieliczne wolne chwile, które znajdowałem w codziennym pędzie, wykorzystywałem na pielęgnowanie swojego życia prywatnego, które jeszcze do niedawna kręciło się wokół jednej osoby. Nie miałem więc czasu na to, by zadbać o inne relacje, a teraz miało mi się to odbić czkawką - mimo wielu znajomych, tak naprawdę nie miałem nikogo, kogo mógłbym bez skrępowania poprosić o pomoc w zaistniałej sytuacji. Dlatego wiadomość o tym, że Hayley chce przyjść do szpitala, wprawiła mnie w zaskoczenie. Od dawna nasz kontakt ograniczał się do szybkiej mijanki na korytarzu, nie miała więc powodu, by choć kiwnąć palcem w tym temacie, a jednak... Znowu dała się poznać jako dobry człowiek, któremu nie jest obojętny cudzy los. Dobrze pamiętałem początki naszej znajomości i gdyby nie to, że naprawdę nie miałem już siły by przejmować się kolejną rzeczą, to na pewno byłbym co najmniej zakłopotany.
- Cześć - powitałem Hayley zachrypniętym, słabym tonem, będąc w stanie podnieść samą dłonią w powitalnym geście. Podniesienie całej ręki wiązało się już z dyskomfortem, choć leki przeciwbólowe dobrze spełniały swoją rolę.
Nie miałem wątpliwości co do tego, że wiadomość o wypadku szybko rozniosła się po stajni. Prawdopodobnie lada moment miała się rozejść jeszcze dalej - odkąd zyskałem rozpoznawalność na międzynarodowej arenie, takie informacje nie przechodziły bez echa. - Dziękuję. Nawet nie... - urwałem, bo od mówienia chciało mi się kaszleć, a to kompletnie nie wchodziło w grę. Z dyskomfortem wymalowanym na twarzy powstrzymałem się, po czym cicho odetchnąłem, przenosząc zmęczone spojrzenie na Hayley. - To bardzo miłe - wysłowiłem się wreszcie.
Dopóki nie wyjawiła, że Surprise była u niej w domu, byłem przekonany, że po prostu wpadła z wizytą. Przez chwilę patrzyłem na nią wyraźnie skołowany, nie do końca rozumiejąc, jak do tego doszło.
- Ale... Jak? - Poczułem jak część ciężaru spada mi z ramion. Bardzo mnie ucieszyła ta wiadomość - nie miałem wątpliwości co do tego, że pies będzie bezpieczny pod opieką Hayley, a to było dla mnie w tym momencie priorytetem. Nie mogłem jednak sobie ułożyć w głowie, i nie wiedziałem już, czy byłem bardziej wdzięczny, czy pod wrażeniem, że zdobyła się na taki krok.
Uśmiechnąłem się, słysząc, że psy się dobrze bawią, choć wiadomość o rozszarpanym dywaniku nie napawała mnie już takim entuzjazmem. Było mi zwyczajnie głupio, że robię komuś kłopot. - Eh... W domu nic nie niszczy - powiedziałem, później próbując jeszcze zapewnić Hayley, że oddam za dywanik, na co jednak nie starczyło mi sił.
Przez chwilę udało mi się nie myśleć o koniu, ale już samo jego imię wystarczyło, żebym poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku. Naprawdę bałem się usłyszeć o jego stanie zdrowia, mając same czarne myśłi, ale Hayley na szczęście nie owijała w bawełnę. Przez chwilę miałem mieszane uczucia, z jednej strony odczuwając ulgę, że koń żyje, a z drugiej niepewność. Co właściwie miał oznaczać powrót do zdrowia? Powrót do pełnej sprawności, czy jednak przekreślenie wielkich planów (o których i tak teraz nie myślałem, nie wiedząc nawet, czy sam dam radę wrócić w siodło i jeśli tak, to kiedy)?
- Dzięki... Cały dzień o tym myślałem - odezwałem się wreszcie, gdy już zebrałem się w sobie. Nie tylko fizycznie czułem się słabo - psychicznie było niewiele lepiej. Rosnący z dnia na dzień rachunek z kliniki na pewno nie miał mi pomóc, ale to była akurat sprawa drugorzędna. Powinienem się cieszyć, że oboje przeżyliśmy, ale ciężko było mi wykrzesać z siebie entuzjazm.
- Nie wygląda to najlepiej, co? - Rzuciłem luźno. Te siniaki, które widziała, i tak były niczym w porównaniu z tym, co kryło się pod opatrunkami, czego na szczęście nie musiała oglądać. Sam właściwie byłem jeszcze nie do końca świadom tego, w ilu miejscach zostałem pocięty.

@Hayley Wright
Mów mi Zuza. Możesz się ze mną skontaktować przez GG 312087 lub Discorda Joy#9747. Piszę w pierwszej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię tak.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: .

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Hayley Wright
Awatar użytkownika
28
lat
168
cm
luzak
Nowi Zasobni Pracownicy
W reakcji na przywitanie trochę wyżej uniosła kąciki ust, mile zaskoczona możliwością poprowadzenia czegoś na wzór dialogu. Zanim tu przyszła długo obawiała się że przytłoczy ją ciężar podtrzymania rozmowy i nastanie krępująca cisza, ale Oliver wyraźnie próbował nawiązać kontakt. Czasem odnosiła wrażenie, że zapominał o swoim stanie zdrowia i rozpędzał się z myślami, które później organizm brutalnie hamował nowymi ograniczeniami. Złapała się na tym, że za każdym razem rodzą się w niej nowe pokłady współczucia, którego mimo wszystko starała się nie okazywać nadmiernie. Czekała z delikatną łagodnością aż organizm poszkodowanego odzyska równowagę, walcząc sama ze sobą żeby nie powiedzieć czegoś, co mogłoby wprawić go w zakłopotanie. W takiej sytuacji większość ludzi nie oczekiwała litości i pewnie gdyby wiedziała co pomyślał kiedy usiadła obok, starałaby się wyprowadzić go z błędu. W przeciwieństwie do Olivera nie pamiętała dobrze początków ich znajomości, poza jakimiś drobnymi urywkami, które jednak nie mogły odgrywać dużej roli w jej sposobie myślenia. Tak naprawdę zawsze skrycie go podziwiała za upór, odwagę i umiejętności jeździeckie, nigdy nie przywołując przed oczy obrazów sprzed kilku lat. Nieświadomie zastąpił je zupełnie innymi skojarzeniami.
- No tak... jestem ci winna wyjaśnienia – na twarzy Hayley pojawił się wyraz lekkiego zakłopotania. Znów mimowolnie policzki zaczerwieniły się lekko, a wzrok uciekł w bok zanim zdążyła w ogóle pomyśleć o własnej reakcji.
- Mam tutaj znajomego, który dał mi do zrozumienia, że przez pierwsze kilka dni może nie być z tobą kontaktu. Normalnie zapytałabym cię czy nie masz nic przeciwko, ale w tej sytuacji... – Znów odwróciła głowę w jego kierunku, westchnęła cicho, a później uśmiechnęła się przepraszająco.
- Razem z Jess wzięłam klucz z twojej szafki i zabrałam Surprise do siebie – Wyjaśniła spokojnym tonem, nie wspominając że to właśnie one jeszcze tamtego dnia przywiozły mu podstawowe rzeczy użytku codziennego. Nie chciała wprawiać go w jeszcze większe zakłopotanie, zwłaszcza że ktoś po prostu musiał to zrobić i bynajmniej nie był to żaden wyczyn. Zamiast tego starała się odwrócić jego uwagę trochę przyjemniejszymi tematami, przez co na wspomnienie o psach kiwnęła przecząco głową i uniosła wyżej kąciki ust. Tym razem jej uśmiech przypominał ten, który zapewne niejednokrotnie mógł zobaczyć w normalnych okolicznościach. Znów wyglądała radośnie, stanowiąc wręcz nienaturalny kontrast z bielą szpitalnej ściany za sobą.
- Jestem prawie pewna, że to nie jej wina. To pewnie Rubens był głównym inicjatorem i koordynatorem zabawy. Ostatnio zżarł mi ulubione kapcie i wcale nie potrzebował do tego innego psa... – również ton głosu Hayley był miękki i w jakimś sensie radosny, choć wciąż nie sprawiał wrażenia oderwanego od sytuacji. Tak naprawdę wcale nie traktowała opieki nad suczką jako swój przykry obowiązek, bo przecież podjęła się jej dobrowolnie i bynajmniej nie oczekiwała zwrotu kosztów za związane z nią wydatki. Oliver miał wystarczająco dużo innych zmartwień.
- Wiem – Kiwnęła ze zrozumieniem głową. Doskonale znała ten rodzaj troski i odpowiedzialności, którą czuła większość właścicieli zwierząt, bo pewnie gdyby znalazła się w jego skórze z Argent, nie potrafiłaby znieść ciągłej niepewności. Westchnęła cicho.
- Jeśli chcesz postaram się dopytać o więcej szczegółów – Znów lekko spoważniała, zwłaszcza kiedy zapytał o samego siebie. Mógł w tym momencie zauważyć cień troski, który przebiegł przez jej twarz zanim zdążyła zapanować na siłą swojej reakcji.
- Na pewno nie wygląda mi to na sporo szczęścia, o którym mówili lekarze – Uśmiechnęła się łagodnie, choć tym razem nie było w tym grymasie nic radosnego.
- Dało się zbić ten ból lekami? – Zwykłe pytanie o samopoczucie nie miało sensu, bo przecież już na pierwszy rzut oka dało się zauważyć, że nie było najlepiej. Miała jednak nadzieję, że chociaż nie cierpiał tak bardzo jak jej się wydawało.
@Oliver Pelerieux
Mów mi Imionami lub ksywkami moich postaci. Możesz się ze mną skontaktować przez GG 46417663 lub Discorda Hayley#9914. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: .

Podstawowe

Osobowość

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Oliver Pelerieux
Awatar użytkownika
32
lat
186
cm
zawodnik skoków przez przeszkody
Uznana Klasa Średnia
Zawsze miałem z tym problem, żeby zaakceptować swoją słabość i zwolnić. Wydawało mi się, że nie mogę do tego dopuścić, bo wtedy dosięgnie mnie to, przed czym tak uciekałem, a wszystko co udało mi się dotąd osiągnąć, rozpadnie się. Ignorowałem więc zmęczenie, urazy, za każdym razem po prostu wstając i się otrzepując, ale tym razem nie było to możliwe. Chcąc nie chcąc musiałem pogodzić się ze swoim losem i pozwolić na to, by to życie wzięło kontrolę nade mną, a nie na odwrót. Wciąż jednak przychodziło mi to z trudem, na tyle widocznym, że nawet Hayley podczas paru pierwszych minut zorientowała się, że wciąż się zapominam, choć w tym stanie ciężko było oszukać kogokolwiek. Miało to jednak swoje plusy - wola walki miała mi pomóc w dojściu do zdrowia szybciej niż jej brak.
Wysłuchawszy całej tej historii wciąż wyglądałem na lekko skonfundowanego, tym razem dlatego, że zupełnie nie byłem świadom tego, że upłynęło parę dni. Ciężko było mi też uwierzyć w to, że Hayley w ogóle wpadła na taki pomysł i pomogła mi zupełnie bezinteresownie, choć gdyby role się odwróciły, prawdopodobnie zrobiłbym to samo.
- Nie wiem co powiedzieć - przyznałem, znowu zdobywając się na lekki uśmiech, wywołany nieopisaną wdzięcznością. Nie miałem pojęcia, jak się za to wszystko odwdzięczę. - Czyli to też twoja zasługa? - Zapytałem, mając na myśli torbę, z której zawartością właściwie do dziś nie dałem rady się zapoznać. Właściwie to zorientowałem się, że ją mam dopiero dziś, niedługo przed przyjściem Hayley. Do tego czasu było mi po prostu wszystko jedno za sprawą podanych leków, które zdecydowanie zaburzały rzeczywistość.
- Mam nadzieję, że nie rozniosą Ci domu - odparłem, nie myśląc jeszcze o tym, co zrobię z Surprise w kolejnych tygodniach, a nawet miesiącach. Zamierzałem ją odebrać od razu po wyjściu ze szpitala, żeby nie nadużywać uprzejmości Hayley, ale wiedziałem, że nie poradzę sobie z opieką nad psem. Oddanie go oczywiście nie wchodziło w grę, choć wiecznie miałem z nim kłopot, więc musiałem pilnie coś wymyślić.
- Nie trzeba, i tak już zrobiłaś wiele - zapewniłem ją, nie wiedząc jeszcze, że jednak będę potrzebował jej - albo czyjejś innej - pomocy przy koniu, którym sam na pewno nie dam rady się zająć. Nie było na to najmniejszych szans. Znalezienie zastępstwa nie powinno być jednak trudne, choć nie wiem, czy w przypadku Salvatore powinienem być tego taki pewien. Po tym wypadku pewnie jeszcze więcej ludzi miało go omijać szerokim łukiem, choć wcale go za to nie obwiniałem. Właściwie coraz mniej byłem pewien tego, jak do tego doszło.
- Tak powiedzieli? - Uśmiechnąłem się, jakby z rozbawieniem. Rzeczywiście trudno było tu mówić o szczęściu, choć z drugiej strony, mogło się to skończyć o wiele, wiele gorzej.
- Tak, w dużej mierze... Ale od razu czuć jak przestają działać - odpowiedziałem, nie wspominając już o tym, że zwyczajnie bałem się ruszyć. Nie była to już nawet kwestia zoperowanych żeber, tylko mięśni międzyżebrowych, które mocno przy tym oberwały i bolały jak cholera. Poza tym cały czas miałem irracjonalne wrażenie, że kości mogą się znowu rozejść. Gdyby nie opatrunek, pewnie dałoby się wyczuć pod skórą cały ten metal, który zespalał żebra, nie pozwalając im na dalsze zapadanie się.
- Wciąż to do mnie nie dociera, zupełnie jakby wydarzyło się to komuś innemu - stwierdziłem, tymi słowami najlepiej potwierdzając, że ból na ogół nie doskwierał mi aż tak mocno. Taka jednak była rola szpitala i pielęgniarek, żeby zapewnić mi maksimum komfortu. Po wyjściu na pewno miało być gorzej, mimo iż nie miałem zostać pozostawiony sam sobie. Miałem w związku z tym pełno wątpliwości, nie do końca też rozumiałem, co to wszystko dla mnie oznacza i jakie zmiany wniesie w moje życie, ale to wszystko pewnie mieli mi jeszcze wyjaśnić lekarze.

@Hayley Wright
Mów mi Zuza. Możesz się ze mną skontaktować przez GG 312087 lub Discorda Joy#9747. Piszę w pierwszej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię tak.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: .

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Hayley Wright
Awatar użytkownika
28
lat
168
cm
luzak
Nowi Zasobni Pracownicy
Zaakceptowanie nowej sytuacji musiało być dla niego szczególnie trudne, jeśli wziąć pod uwagę gwałtowny przebieg wypadku. Te ograniczenia nie były wynikiem stopniowych zmian, do których organizm przyzwyczajałby się naturalnie, nawet jeśli poza trudnościami z oddychaniem, poruszaniem się czy mówieniem nie miał jeszcze szansy poznać reszty konsekwencji urazu. Stopniowo zaczynało do niej docierać, że rola którą sobie nadała nie skończy się wraz z oddaniem psa właścicielowi, bo przecież nie mogłaby zostawić go ze świadomością, że za kilka dni opuści szpital i będzie musiał jakoś funkcjonować w społeczeństwie. Mimowolnie opuściła wzrok na połamaną klatkę piersiową mężczyzny, chwilowo zapominając o dyskrecji i kontroli emocji. Niedługo nie będzie miał do dyspozycji tak silnych leków i stałej, profesjonalnej opieki, a nawet jeśli zdecydowałby się na pomoc pielęgniarki, wciąż będzie potrzebował kogoś, kto dopilnowałby dobrostanu koni albo wyprowadziłby psa na trochę dłuższy spacer. A jednak wcale nie była pewna czy zdobyłby się na proszenie kogokolwiek o pomoc. To był chyba ten typ człowieka, który pomimo bólu próbował kontrolować sytuację.
- Jess też miała w tym swój udział – Oderwał jej myśli swoim pytaniem, ale wzruszyła tylko ramionami ze skromnym uśmiechem. Dziwnie się czuła kiedy o tym mówiła, bo w gruncie rzeczy nie chciała wdzięczności, jakby obawiała się, że mogłaby zacząć mieć wobec niego jakieś oczekiwania. Mimo wszystko gdzieś głęboko w środku klatki piersiowej zrobiło jej się trochę cieplej, dlatego kiedy wróciła spojrzeniem w okolice jego twarzy nie wyglądała już na zawstydzoną i skrępowaną.
- Gdybyś miał jakieś pytania, daj znać. Pewnie i tak coś do mnie dotrze – posłała mu porozumiewawcze spojrzenie, a później z cichym westchnieniem nakreśliła sytuację poza murami szpitala.
- W Orchardzie wszyscy o tym mówią. Poza tym już pojawiły się jakieś informacje w Internecie... To pewnie dziwne uczucie, co? – Zupełnie nagle zdała sobie sprawę z tego, że zawsze w jakimś sensie ograniczała ją jego rozpoznawalność. Kiedy mijali się na korytarzu, czasem zwyczajnie nie miała odwagi zagadać, jakby dobrowolnie uznała go za kogoś dużo lepszego pod każdym względem. Aż dziwne, że teraz czuła się tak swobodnie.
- Tak – Odpowiedziała dokładnie z takim samym uśmiechem, starając się odsunąć od siebie myśl, że świadczyło to tylko o powadze sytuacji. Tymi słowami Sevastien bardzo dobitnie dał jej do zrozumienia, że Oliver otarł się o śmierć, choć tamta wypowiedź chyba nie miała mieć aż tak mocnego wydźwięku.
- Strasznie cię poturbował. Pamiętasz co się stało? – Dopytała nienachlanie, pozostawiając mu jednak możliwość odmowy odpowiedzi na to pytanie. Mógł nie pamiętać albo po prostu nie chcieć zdradzać takich rzeczy i wbrew pozorom, najprawdopodobniej miałby szansę zachować tą tajemnicę tylko dla siebie. W związku z wypadkiem zaczęło tworzyć się dużo plotek, z których cześć zakładała zwykły upadek na przeszkodzie.
- Jeśli mam być szczera to do mnie chyba też – Pozwoliła mu rozwinąć temat jeśli miał ochotę na zwierzenia. Nie miała odwagi podzielić się myślą, że to wszystko wpłynęło również na jej komfort psychiczny. Za każdym razem kiedy wsiadała na Devocatis albo wchodziła do boksu Greya, gdzieś z tyłu głowy zaczynały rodzić się dziwne obawy, z odpychaniem których radziła sobie znacznie lepiej przed sobotnimi wydarzeniami.
@Oliver Pelerieux
Mów mi Imionami lub ksywkami moich postaci. Możesz się ze mną skontaktować przez GG 46417663 lub Discorda Hayley#9914. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: .

Podstawowe

Osobowość

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Oliver Pelerieux
Awatar użytkownika
32
lat
186
cm
zawodnik skoków przez przeszkody
Uznana Klasa Średnia
Przypuszczenia Hayley były jak najbardziej trafne. Zawsze starałem się być bardzo samodzielny, nawet wtedy, gdy działając w pojedynkę byłem skazany na porażkę, jak teraz. Ośli opór nie pozwalał mi jednak na inne postępowanie. Nie była to nawet kwestia dumy i przyznania się do słabości - po prostu nie chciałem być dla nikogo kłopotem. Wybrałem sobie taką, a nie inną ścieżkę, więc brałem na klatę wszystkie konsekwencje, jakie niósł ze sobą ten wybór. Czy słusznie? Pewnie nie, ale jakoś tak przyrósł do mnie ten styl życia, zupełnie jakbym wymierzał sobie jakąś karę, choć nie byłem nikomu nic winien.
- Jesteście super - uśmiechnąłem się ciepło, ciesząc się, że w takiej chwili mogłem liczyć na wsparcie. Może i w oczach Hayley nie było to wiele, ale dla mnie zmieniało bardzo dużo. Nawet jeśli dotąd nie mogłem wykorzystać tych rzeczy, to w kolejnych dniach na pewno miały mi się przydać i pomóc poczuć bardziej komfortowo w tym ciężkim, ponurym miejscu, który każdy chciał opuścić jak najszybciej. Ze słów lekarza wynikało, że miałem na to szansę już za tydzień, choć ciągła próba odkasływania wzbudzała wątpliwości i stawiała to wyjście pod znakiem zapytania. Kolejna doba spędzona w pozycji leżącej zdecydowanie mi nie sprzyjała, choć największe zagrożenie i tak sprawiał przeżyty uraz.
- Szczerze? Nie wiem, nigdy nie czytam tych artykułów - odparłem, dając jej do zrozumienia, że rozpoznawalność nigdy mnie nie kręciła w tym sensie. Byłem przede wszystkim sportowcem, zasięgi pozwalały mi jedynie na nowe współprace, a wszystko inne, co szło z tym w parze, niespecjalnie mnie obchodziło. Na szczęście nie był to ten rodzaj sławy, z jakim spotykali się aktorzy, bo wspomniane artykuły nigdy nie naruszały mojej prywatności. Zapewne nawet nowe informacje, dotyczące wypadku, miały być pozbawione domysłów i plotek. Mimo to nie czułem potrzeby przeglądania ich, bo przecież najlepiej wiedziałem, co się stało.
W codziennym życiu też raczej nie dawałem nikomu odczuć, że w świecie jeździeckim jestem kimś. Bycie na ty z najlepszymi zawodnikami i startowanie z nimi w jednych zawodach nie uprawniało mnie do traktowania innych z góry, choć jakoś samo do tego dochodziło, że obracałem się głównie w towarzystwie innych, podobnych mi osób. W takich chwilach jak ta wychodziło jednak na jaw, że wszyscy byliśmy tak samo krusi.
- Poza tym wciąż mam wrażenie, że jest sobota... Jakby zatrzymał się czas - dodałem, tymi słowami tylko potwierdzając, że wszystkie wydarzenia wokół mnie omijały i przechodziły niezauważone obok. Właściwie było to dość wygodne - pierwszy raz od dawna mogłem zwolnić, choć niekoniecznie tak wyobrażałem sobie potencjalny urlop.
- Niewiele. Chyba się wywrócił ze mną na plecy - odpowiedziałem, nie widząc powodu, żebym miał to ukrywać. Fakt, nie lubiłem przyznawać się do porażek, ale tę ciężko było zatuszować. Nie czułem się zresztą winny - przy takim koniu jak Salvatore mogło dojść do tego wypadku w każdej chwili. Był niebezpieczny zarówno z ziemi, jak i z siodła, choć do pewnego stopnia nauczyłem się to kontrolować. Prawdopodobnie robiłem głupio, trzymając go w tej sytuacji ogierem, ale dopóki mi to nie przeszkadzało, to nikomu innemu tym bardziej nie powinno, zwłaszcza że jedyną narażoną osobą byłem ja. - Pamiętam, że chyba parokrotnie próbował się wspiąć, zanim się to stało - dodałem, właściwie nie będąc pewnym, czy to prawda, czy to tylko jakieś zagranie umysłu, który próbował wszystko ułożyć w logiczną całość. Wszystko działo się wtedy tak szybko, że zaczęło mi się mieszać. Nie pamiętałem nic z samego upadku - wydawało mi się, że konsekwentnie udawało mi się sprowadzać konia na ziemię. Równie dobrze mogłem stracić przytomność później, spadając gdzieś po drodze, ale obrażenia były jednak jednoznaczne. Musiał mnie przygnieść.
- Co masz na myśli? - Zapytałem, nie sądząc, że mogło ją to tak głęboko poruszyć, choć nie było w tym raczej nic dziwnego. Nawet jeśli sam zwykle przyjmowałem takie informacje z obojętnością, to byłem w stanie zrozumieć, że na czyjąś codzienność mogło to zadziałać paraliżująco, zwłaszcza jeśli wydarzyło się w bliskim otoczeniu. Celowo to ignorowałem, bo gdybym za każdym razem dopuszczał takie myśli do głowy, nie byłbym w stanie robić tego, co robię... Tym razem jednak śmierć zajrzała mi prosto w oczy i nie mogłem tego zignorować jak zawsze. Wiedziałem, że prędzej czy później się z tym zmierzę i nie będzie to wyrównany pojedynek.

@Hayley Wright
Mów mi Zuza. Możesz się ze mną skontaktować przez GG 312087 lub Discorda Joy#9747. Piszę w pierwszej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię tak.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: .

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Hayley Wright
Awatar użytkownika
28
lat
168
cm
luzak
Nowi Zasobni Pracownicy
Poczuła to charakterystyczne ciepło, które rozlewało się w okolicy policzków za każdym razem kiedy pojawiał się na nich rumieniec. Przez chwilę próbowała zatuszować ten akt nieśmiałości, zaczesując włosy za ucho, ale ostatecznie uznała, że takie uniki tylko niepotrzebnie zwracają uwagę na to, co w istocie miało pozostać zakryte. Uśmiechnęła się więc radośnie, od razu próbując odwrócić swoje myśli od onieśmielenia i łagodnym spojrzeniem wróciła w okolice jego oczu. Wydawało jej się, że w tym świetle przyjęły trochę jaśniejszy odcień, ale równie dobrze to wrażenie mógł potęgować pierwszy, całkiem niewymuszony uśmiech tak kontrastujący z otaczającym ich miejscem, że przez chwilę uznała go za wytwór swojej wyobraźni.
- Nie ciekawi cię co ktoś pisze na twój temat? – Zagadała luźno, niemal od razu przywołując przed oczy kilka ostatnich, niezwiązanych z wypadkiem, artykułów na stronach hippicznych. Praktycznie za każdym razem pod postami pojawiały się komentarze jeźdźców albo obrońców praw zwierząt, którzy prawdę mówiąc, w oczach Hayley znacznie częściej wyglądali na ignorantów pozbawionych chęci poznania podstaw sportu klasycznego niż znawców, za których się mieli. Pewnie na temat Olivera również pojawiło się kilka takich kwiatków, chociaż to chyba dobrze, że nie śledził tych informacji. W końcu i tak nie miał na nie wpływu.
- Twój organizm potrzebuje dużo snu, nic dziwnego że dni zlewają ci się w jeden ciąg. Ale, tak czysto informacyjnie, mamy środę – Przy ostatniej wypowiedzi znów przybrała ciepły ton głosu i uśmiechając się delikatnie, odetchnęła głęboko. W takich momentach odnosiła to samo co on wrażenie dziwnego odrealnienia, pełnego wydarzeń które zdawały się jednocześnie być bardzo logiczne i nie mieć sensu. Logicznym było to, że tu leżał, że każdy o nim mówił, troszczył się o stan zdrowia samego Oliego i konia, ale nieakceptowana wydawała się, przede wszystkim, jego nieobecność w Orchardzie jakby była elementem obowiązkowym każdej wizyty w stajni.
- To prawdopodobne, on chyba często walczy – Na chwilę spoważniała, starając się postawić przed oczy jakieś wspólne treningi. Czasem zdarzało się, że musiała uważać na nich na hali, bo Salva zaczynał pokazywać humory, ale nie znała go na tyle dobrze, żeby móc przeanalizować zachowanie ogiera i postawić tezę na temat przyczyny.
- Poza tym ten lekarz, od którego dowiedziałam się, że tu jesteś, pytał czy to prawdopodobne, że koń mógł cię przygnieść – Westchnęła, nie pozwalając sobie już na luźne uśmiechy i niezobowiązującą pogawędkę. Weszli właśnie na tematy, które od samego początku wydawały jej się dosyć trudne, nawet jeśli nie dotyczyły bezpośrednio samej Hayley.
- Chyba... – Zawahała się, jakby nie była pewna czy powinna wprowadzić go w tą cząstkę własnego świata, która wcale nie była tak radosna i beztroska, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. A jednak z jakiegoś powodu czuła, że mogłaby powiedzieć mu prawie wszystko, przez co w końcu odwróciła na chwilę wzrok wbijając go w poduszkę obok głowy mężczyzny. Materiał był pogięty i wydawał się trochę sztywny. Pewnie nie było mu tak wygodnie jak w domowym łóżku...
- Po prostu zdałam sobie sprawę z tego, że nie jesteśmy nieśmiertelni. To głupie, ale tak normalnie o tym nie myślę... w sensie wiesz, wcześniej, kiedy wchodziłam do Greya albo Devo nie czułam takiego... lęku, chociaż to też chyba nie jest dobre słowo – Nie była pewna czy udało jej się to dobrze przekazać, bo nawet przez chwilę nie rozważała rezygnacji z pasji.
@Oliver Pelerieux
Mów mi Imionami lub ksywkami moich postaci. Możesz się ze mną skontaktować przez GG 46417663 lub Discorda Hayley#9914. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: .

Podstawowe

Osobowość

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Oliver Pelerieux
Awatar użytkownika
32
lat
186
cm
zawodnik skoków przez przeszkody
Uznana Klasa Średnia
Nerwowe zachowanie Hayley rzeczywiście sprawiło, że zwróciłem większą uwagę na jej zakłopotanie, ale nie odniosłem się do niego w żaden sposób. Mnie również zawsze było ciężko przyjąć komplementy czy pochwały, więc pod tym względem doskonale ją rozumiałem i po prostu pociągnąłem rozmowę dalej.
- Nie, nigdy - potwierdziłem, nie mogąc sobie nawet przypomnieć w sytuacji, w której celowo kliknąłbym w artykuł, żeby przeczytać komentarze pod nim. Byłem świadom tego, jakie szambo się tam wylewało ilekroć komuś coś nie wyszło lub po prostu nie przypadło do gustu publice, słusznie lub nie. - Wychodzę z założenia, że tylko ja i koń wiemy jak było naprawdę, więc dopóki ktoś sam się nie przekona, jakby zachował się w takiej sytuacji, albo przynajmniej nie spyta u źródła, to nie powinien się wtrącać - wyjaśniłem, trochę przeciągając pauzy między słowami, bo wciąż trudno mi się rozmawiało. Przede wszystkim mówiłem cicho, nie chcąc jeszcze bardziej podrażniać gardła, które bolało po intubacji. Mimo to nie chciałem, by Hayley już poszła. Odpoczynek był mi potrzebny, to prawda, ale te parę minut rozmowy było moją jedyną rozrywką na cały dzień.
- Środę... - powtórzyłem po niej, w myślach przeliczając, ile godzin byłem nieprzytomny. - To strasznie długo - podsumowałem na głos, nie brzmiąc na szczególnie zadowolonego. Ciężko było mi zaakceptować fakt, że świat dalej się kręcił, ale bez mojego udziału.
Skrzywiłem się delikatnie, gdy Hayley wspomniała o charakterze Salvatore. Jego zachowanie nieraz dawało mi się we znaki, choć pierwszy raz przyniosło tak opłakane w skutkach efekty. - Każdy dzień z nim to wyzwanie, ale to fajny koń - powiedziałem coś, czego prawdopodobnie nie spodziewała się usłyszeć. Raz, że nasze treningi nie zawsze wyglądały tak, jakbym się nie zgadzał z koniem, dwa - wciąż uważałem go za dobrego konia, mimo tego, co się stało. Miałem wiele powodów, by doceniać Salvę i chociaż ich ceną był trudny charakter, to wciąż mi się to kalkulowało. Nie był to zresztą pierwszy taki siwek w mojej karierze - wcześniej pracowałem z Shockiem, który bywał równie kłopotliwy, a mój obecny najlepszy koń też miał niejedno za uszami...
- Wiem co masz na myśli - odparłem, wysłuchawszy jej przemyśleń. Właściwie to doskonale ją rozumiałem - wypadek otworzył mi oczy i przypomniał, że jestem tylko człowiekiem, a życie jest kruche i ulotne. Niby banał, ale na co dzień nie myślałem w ten sposób. Robiłem rzeczy, które były niebezpieczne i z łatwością mogły mi odebrać życie, a mimo to wciąż było mi mało. Gdy nie jeździłem, to ciągnęło mnie do gór i wspinaczki, gdzie jeden fałszywy krok (teoretycznie) również mógł się skończyć źle. - Podobno tak się to kończy, gdy się o tym zapomina - dodałem z przekąsem, nie uważając, że to brawura zgubiła mi tego dnia. Choć może się myliłem i to właśnie przesadna wiara we własne możliwości mnie zgubiła... Jakby nie było, ciężko byłoby mi przyznać się do takiego błędu. Wiedziałem, że granica jest cienka i często na niej balansowałem, wiedząc, że dobrze jest trochę się bać - ale nie za dużo, bo strach był paraliżujący. Mnie było trochę łatwiej, bo byłem nastawiony na to, że konie i wszystko, co się z tym wiąże, to właśnie to, czemu chcę się oddać w stu procentach. Gdyby nie to, moje życie nie miałoby sensu, więc jeśli ginąć - to tylko tak. Nie musiałem się zastanawiać, co stanie się z moją rodziną, jeśli któregoś dnia nie wrócę, z czym zmagało się wielu moich znajomych.
- Dobra wiadomość jest taka, że za parę dni wszystko wróci do normalności. No, przynajmniej u Ciebie - byłem pewien, że ta chwilowa niepewność minie, gdy cała ta sprawa przycichnie. To była naturalna kolej rzeczy. Show must go on. - To też takie... specjalne konie? - Spytałem, właściwie niewiele wiedząc na temat tego, jak wyglądało jeździectwo Hayley.

@Hayley Wright
Mów mi Zuza. Możesz się ze mną skontaktować przez GG 312087 lub Discorda Joy#9747. Piszę w pierwszej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię tak.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: .

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Hayley Wright
Awatar użytkownika
28
lat
168
cm
luzak
Nowi Zasobni Pracownicy
Mimowolnie zwróciła uwagę na narastające pauzy pomiędzy kolejnymi słowami, jakby ciało Olivera za chwilę miało całkowicie odmówić posłuszeństwa. Z każdą minutą wyglądał na coraz bardziej zmęczonego wysiłkiem jaki wkładał w prowadzenie rozmowy, przez co mimowolnie uciekła wzrokiem na podłączoną do niego aparaturę. Prześledziła monitor z zapisem funkcji życiowych, jakby była w stanie wyczytać z niego coś więcej niż tylko bliżej nieokreślone skróty, znaki i cyfry, ale nawet jeśli udało jej się wychwycić jakieś zmiany, w większości nie wiedziała czym są one spowodowane i jak powinna odczytywać zawarte na wyświetlaczu informacje. Paradoksalnie dużo więcej o swoim stanie mówił jej sam Oli mimiką, tonem głosu oraz drobnymi gestami, które wykonywał mechanicznie i instynktownie.
- To bardzo mądre – Jej słowa były kojąco spokojne, ale nie pociągnęła rozmowy dalej. Chciała dać mu czas na chociaż częściowy odpoczynek po wyczerpującej wypowiedzi, a sama nie miała na tyle dużo wiedzy i doświadczenia w tym temacie żeby swoją paplaniną dać mu czas na regenerację. Po raz pierwszy w życiu pomyślała, że chciałaby doświadczyć tego krępującego momentu ciszy jeśli była mu potrzebna i że sama nie czułaby się z tym źle.
- Przepraszam, że tak nie na temat, ale jeśli potrzebujesz odpoczynku, powiedz mi o tym, okej? – Długo walczyła ze sobą zanim wypowiedziała te słowa, bo nawet nie znając go prawie wcale, z jakiegoś powodu, wiedziała, że będzie miał problem z przyznaniem się do słabości. Być może to ona w końcu będzie zmuszona skłamać, że musi jeszcze dzisiaj coś załatwić, ale to jedno zdanie dawało jej jakiegoś rodzaju komfort psychiczny.
- Tak, to aż cztery dni – przyznała, zaraz wychwytując kolejną zmianę na twarzy poszkodowanego. Przez chwilę zastanowiła się czym był spowodowany ten grymas, ale zignorowała przyczynę, dużo bardziej skupiając się na jego wypowiedzi.
- Rozumiem - Wbrew pozorom na twarzy Hayley pojawił się dziwny błysk, jakby to co usłyszała było czymś absolutnie wyjątkowym. Po takim wypadku miał pełne prawo mieć żal do konia, a jednak po raz kolejny dał się poznać z tej strony, którą tak bardzo ceniła sobie w ludziach. Rozumiał z czym wiązała się ta trudna pasja, akceptując ją właśnie taką. Uśmiechnęła się i dla nadania rozmowie trochę luźniejszego tonu, przybrała delikatniejszy głos.
- Jaka jest jego najlepsza cecha? – nie dało się odnieść wrażenia, że pyta na siłę. Przeciwnie. Pochyliła się lekko do przodu, zainteresowana tematem, jakby miało to wnieść do jej życia coś więcej niż tylko niepotrzebną informację. Może po prostu lubiła słuchać o cudzych pasjach i rozmawiać na tematy, w których mogłaby mieć nieco odmienne poglądy, bo co do tego, że cenili w koniach różne cechy nie miała żadnych wątpliwości. Dla samej Hayley najważniejsze było poczucie bezpieczeństwa i zaufanie, dzięki któremu mogła spokojnie pracować nad własnymi słabościami, co u Olivera na pewno nie odgrywało aż tak dużej roli. Nie wyglądał na kogoś, kogo koń mógł łatwo przestraszyć.
- Nie wiem czy chcę. Teraz jestem trochę ostrożniejsza i bardziej trzymam dyscyplinę, a to całkiem dobrze – Odparła lekko, pomijając pytania, które same cisnęły się na usta. Co będzie z jego normalnością? Czy ma kogoś, kto byłby w stanie mu pomóc w trochę szerszym zakresie niż ona i czy lekarze w ogóle przewidują możliwość powrotu do jazdy? Ten ostatni aspekt wydał jej się nagle jakiś dziwnie przerażający, jakby wizja odebrania mu pasji nagle stała się dużo realniejsza niż jeszcze chwilę temu. Tak naprawdę wciąż nie znała jego stanu zdrowia. Widziała tylko zabandażowaną klatkę piersiową i mnóstwo siniaków, ale laik nie był w stanie wyczytać z tego obrazu nic więcej niż tylko to, co oczywiste.
- Ładne określenie, ale chyba trochę tak. Grey jest nieprzyjemny. Bardzo nie lubi ludzi, wykorzystuje swoją siłę i czasem mam wrażenie, że zrobiłby mi krzywdę gdybym tylko się zapomniała. Poza tym widać, że boli go kręgosłup, a Devo... – westchnęła niedosłyszalnie - ona ma coś z hormonami przez co czasem reaguje bardzo źle na łydkę, a ja mogę tylko szukać sposobu żeby zrobić z nią cokolwiek. Na szczęście nie jest złośliwa. Po prostu ją boli, tylko ja przez to zastanawiam się czy słusznie robię, że wsiadam na chore konie.
@Oliver Pelerieux
Mów mi Imionami lub ksywkami moich postaci. Możesz się ze mną skontaktować przez GG 46417663 lub Discorda Hayley#9914. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: .

Podstawowe

Osobowość

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Oliver Pelerieux
Awatar użytkownika
32
lat
186
cm
zawodnik skoków przez przeszkody
Uznana Klasa Średnia
Krótka, ucinająca temat odpowiedź mówiła sama za siebie. Chciała, żebym przystopował i wyjątkowo musiałem się zgodzić, że była to trafna sugestia. Nie miałem jej więc za złe, że pierwsza powiedziała to, co było nieuniknione. Nie mogłem w nieskończoność udawać, że wszystko gra, skoro każde słowo przychodziło mi z trudem. Pierwszy raz chęci to było za mało, żeby poprawić swoją sytuację. - Jasne - przystałem na jej propozycję, uśmiechając się przy tym delikatnie, a potem zamknąłem na chwilę oczy i wziąłem spokojny oddech. Też często zerkałem na monitor, do którego byłem podłączony, ale nie działo się na nim nic zaskakującego. Zdecydowanie zawróciłem z drogi, która zagrażała mojemu życiu. Teraz już miało być tylko lepiej, choć czekała mnie długa droga do tego, by wrócić do stanu sprzed paru dni.
- Lubię w nim to, że nic nie jest w stanie go zatrzymać - była to cecha, która jednocześnie przysparzała mi najwięcej problemów z Salvatore, ale właśnie tym mnie urzekł. Lubiłem nienormalne konie. Każdy, z którym współpracowałem dłużej, miał nie po kolei w głowie, a tym czymś było chociażby to, że nie bały się skoczyć przeszkody większej od siebie. Przekroczyć własnych granic, do czego zobowiązywał współczesny sport, niezależnie od wybranej dyscypliny. - Wiem, że zajdziemy daleko. Ma olbrzymią potęgę skoku, więc wysokość nigdy nie będzie dla niego problemem. Musi tylko zrozumieć, że nie chcę mu przeszkodzić, tylko pomóc - wyjaśniłem pokrótce, tak naprawdę mogąc opowiadać o każdym ze swoich koni godzinami. Salvatore dopiero poznawałem, a mimo to już mogłem z pełnym przekonaniem stwierdzić, że go lubię. Wbrew pozorom również poszukiwałem poczucia bezpieczeństwa i zaufania w relacjach ze swoimi końmi, rzecz w tym, że osiągałem je w inny sposób. Na żadnym z nich nigdy nie czułem się w niebezpieczeństwie, ani jakbym musiał walczyć o życie. Dopiero to wydarzenie miało sprawić, że moje zaufanie zostanie lekko nadszarpnięte, ale nawet z tej sytuacji miałem wynieść jakąś cenną naukę. Jeszcze nie wiedziałem, jak wpłynie to na naszą relację, ale na pewno nie miało się obejść bez echa.
Z nie mniejszym zainteresowaniem wysłuchałem opowieści Hayley o "jej" koniach, chociaż nie miałem tego komfortu, żeby w pamięci wywołać obraz któregokolwiek z nich. - Zgaduję, że nie masz innego wyboru - wtrąciłem, gdy naszły ją wątpliwości co do tego, czy robi dobrze. - Na początku, kiedy przeprowadziłem się do Eastbourne, też musiałem jeździć na wszystkim, co dostałem. Nie było to za fajne - podzieliłem się z nią swoimi doświadczeniami w tym temacie. - Ale nigdy nie nauczyłem się tyle, co wtedy, więc niczego nie żałuję, ale z drugiej strony... Czasem chciałoby się, żeby inaczej to wyglądało - dodałem. Jeździectwo nauczyło mnie przede wszystkim tego, że nic nie jest czarno-białe. Często musiałem działać wbrew swoim przekonaniom, żeby ostatecznie dojść do etapu, w którym mogłem postępować zgodnie ze swoim sumieniem. Nie było mi obce jeżdżenie na koniach, które nie były na to gotowe, lub takich, które miały problemy zdrowotne. Miałem zadanie do wykonania i je realizowałem, starając się nie robić tego kosztem zwierzęcia, choć nie zawsze było to możliwe. Wspomniałem o tym celowo, chcąc, żeby zobaczyła także drugą stronę medalu. Teraz była tu, ale kto wie jak miało zmienić się jej życie za parę lat?
- Chętnie kiedyś zobaczę co masz za konie - nie rozmawiałem jeszcze z lekarzami, ale wiedziałem, że prędko nie usiądę w siodle; nie było jednak siły, która utrzymałaby mnie przez ten czas z daleka od stajni, więc dostrzegłem w tym dobrą okazję ku temu, by przyjrzeć się pracy Hayley. Lubiłem czasem podglądać, jak inni pracują, ale zwykle nie miałem na to czasu, będąc zbyt zajętymi swoimi obowiązkami.
W pewnym momencie do sali weszła pielęgniarka, która wyraźnie się ożywiła widząc, że jestem już w pełni przytomny, zupełnie jakby na to czekała. Lekarz chciał zobaczyć, jak goją się rany i ze mną porozmawiać, więc musiała przeprosić Hayley. Raz, że nie mogła być przy tym obecna, dwa - na pewno nie było to coś, co chciałaby zobaczyć. Mogliśmy więc tylko się szybko pożegnać, a ja jeszcze raz podziękować za udzieloną mi pomoc oraz przywiezienie rzeczy, zanim zmierzyłem się z największym wyzwaniem tego dnia i dowiedziałem się ponurej prawdy o swoim stanie zdrowia.

@Hayley Wright
Mów mi Zuza. Możesz się ze mną skontaktować przez GG 312087 lub Discorda Joy#9747. Piszę w pierwszej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię tak.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: .

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Hayley Wright
Awatar użytkownika
28
lat
168
cm
luzak
Nowi Zasobni Pracownicy
Kiedy podjęła decyzję o odwiedzinach w szpitalu była przekonana, że w obecności Olivera poczuje się obco i nieswojo, ale wrażenie to uleciało wraz z chwilą, w której zaczął mówić o koniach. Wbiła w niego intensywny wzrok dużych oczu, które w połączeniu z emocjami zyskały nowy, niejednoznaczny odcień na tle szpitalnej bieli. Tym razem pojawił się w nich nieco ciemniejszy, brązowawy błysk tak płynnie przechodzący w zieleń, że zatarła się granica pomiędzy tymi dwoma kolorami. Przez chwilę słuchała w milczeniu, delikatnie unosząc kąciki ust, aż w końcu kiwnęła z pełnym zrozumieniem głową.
- Chciałabym jeździć kiedyś tak dobrze żeby myśleć w ten sposób – odpowiedziała jeszcze zanim zdążyła zorientować się, że gdzieś pomiędzy wierszami powiedziała mu komplement. Po raz kolejny blade do niedawna policzki przyjęły lekki odcień różu, ale odepchnęła od siebie całe speszenie. Oliver był jednym z najlepszych jeźdźców z jakimi kiedykolwiek miała okazję porozmawiać i chociaż przyjaźniła się również z Jessie, ich relacja oparta była na zupełnie innych stosunkach. Nigdy nie rozmawiały o koniach, a jeśli już, zazwyczaj mówiły o bieżących wydarzeniach w Orchardzie. Z Olim było trochę inaczej. Poniekąd wprowadzał ją w swój tok rozumowania, dając szansę na dostrzeżenie wcale nie tak dużych różnic. A jednak, niezaprzeczalnie, był dużo odważniejszy i pewniejszy siebie co najprawdopodobniej determinowało u niego tak duży sukces.
- Niezbyt. Jazda na nich to moja praca – Przyznała szczerze, opuszczając na ułamek sekundy wzrok. Zupełnie nagle poczuła wzrost poziomu adrenaliny, jakby spodziewała się, że Oliver nieświadomie wyda osąd. Wcale nie była tak dobra jakby chciała i może nie powinna pchać się w taki zawód, ale w tej chwili nie miała już możliwości dodać niczego na swoją obronę.
- Staram się myśleć o tym w ten sposób. Poza tym, jeśli nie ja... będzie jeździł na nich ktoś inny – Podsumowała, czując jak nagromadzone emocje falami odpuszczają drobne ciało. Najpierw do pełnej sprawności wróciły kończyny, później wyrównał się oddech i tylko głowa jeszcze długo walczyła z wątpliwościami, zanim mięśnie na twarzy znów odpuściły wygładzając rysy. Oliver mógł na nowo skupić się na roziskrzonych oczach skrywających w sobie jakąś niewymuszoną, charakterystyczną dla Hayley radość.
- Umówimy się jak już dojdziesz do siebie – Uśmiechnęła się serdecznie, starając się nie wiązać z tą wypowiedzią zbyt dużych nadziei czy planów. Pelerieux musiał najpierw wrócić do zdrowia, a później podjąć się rehabilitacji zanim ciało w ogóle będzie w stanie przyjąć jakąkolwiek ilość ruchu, której wymagało samo przyjście do stajni. Niemniej chciała podjąć ten temat i już miała powiedzieć coś więcej, kiedy co sali dziarsko wkroczyła jedna z krzątających się po korytarzu pielęgniarek. Była wyraźnie zabiegana, ale mimo tego z kulturą poprosiła Blondynkę o krótkie pożegnanie, na co Wright zareagowała spokojnym kiwnięciem głowy i wróciła spojrzeniem do twarzy Oliego.
- Chyba nie mam wyjścia. Mogę cię jeszcze odwiedzić? – Uśmiechnęła się grzecznie, a kiedy dostała odpowiedź, wyszła mijając w drzwiach lekarza.
/zt

@Oliver Pelerieux
Mów mi Imionami lub ksywkami moich postaci. Możesz się ze mną skontaktować przez GG 46417663 lub Discorda Hayley#9914. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: .

Podstawowe

Osobowość

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Lucy Umbridge
Awatar użytkownika
33
lat
172
cm
Dziennikarka, prezenterka telwizyjna
Uznana Klasa Średnia
Spojrzała w kamerę z wyuczonym uśmiechem, który był zarazem uprzejmy, wielkoduszny, nie za wąski, nie za szeroki i jeszcze dodawał jej uroku.
Na dziś to wszystko, oddaję głos Stacy, która przedstawi Państwu pogodę na najbliższe dni. Do zobaczenia.
Gdy usłyszała, że zeszli z anteny, wyszła ze studia, odpinając energicznie mikrofon z bluzki, wyciągnęła kabelki i rzuciła wszystko na stolik, który chyba miał być do kawy, chociaż czasami panował w studiu taki pierdolnik, że trudno było stwierdzić co jest do czego. Skończyła pracę na dzisiaj i całe szczęście, bo była jakaś podminowana i wyjątkowo mocno się powstrzymywała, żeby nie dokuczać wszystkim, którzy akurat weszli jej dziś w drogę. Złapała jedno z ciastek, które ktoś rozłożył do poczęstunku i ugryzła kawałek, z rozkoszą przyjmując odrobinę słodyczy. Dobre było i świeże. Kątem oka zobaczyła, że sprężystym krokiem zbliża się do niej asystentka. Już z oddali zawołała cienkim głosem, że ma dla niej kilka ważnych dokumentów do przejrzenia. Lucy przyspieszyła i zamiast wyjść jej naprzeciw, to niemalże biegiem ruszyła w stronę swojej garderoby, czyli w przeciwnym kierunku. — Świetnie, Mathilda! Prześlij mi je mailem! — krzyknęła jeszcze, zanim zniknęła w niewielkim pomieszczeniu, w którym trzymała trochę swoich rzeczy i ciuchów. Zatrzasnęła drzwi, po czym opadła ciężko na obrotowy fotel stojący przed dużym lustrem, by w świętym spokoju dokończyć ciastko. Odetchnęła głęboko, a potem wyciągnęła z szuflady toaletki swój telefon. Zmarszczyła brwi, widząc wyjątkowo żywą listę nieodebranych połączeń. Wyprostowała się, przeżuwając energicznie ostatni kęs ciastka, po czym zaczęła odczytywać pozycje na liście, a każda miała po kilka prób połączenia się. Dwa numery to szpital, a dwa kolejne to znajomi, koledzy Matthew z pracy i jeszcze na dokładkę połączenie od jej mamy. Serce zabiło jej szybciej i o mało co się nie udławiła. Czy coś się stało z Mattem? Poderwała się z miejsca jak oparzona, po czym pospiesznie oddzwoniła do jednego z policjantów.
Okazało się, że Matt wybudził się ze śpiączki i to dobre kilka godzin wcześniej, a ona przez głupią pracę to przegapiła! Powinna być przy nim pierwsza.
Po chwili znowu usiadła i spojrzała na swoje odbicie z miną wyrażającą zarówno niepewność, strach i ulgę. Po chwili doszła do wniosku, że prawda wcześniej czy później musi wyjść na jaw, a niezależnie od tego chciała pokazać, że wspiera mężczyznę, którego kocha. Każdy popełnia błędy, ale podobno każdy zasługuje też na drugą szansę. Czuła się cholernie winna za to, co stało się Matthew. Gdyby tylko nie była taka głupia i samolubna. Tak czy siak musi się z tym zmierzyć. Sięgnęła po torebkę, po czym wybiegła ze stacji, wsiadła za kółko i pojechała do szpitala.
Przede wszystkim chciała go po prostu zobaczyć, znowu poczuć na sobie jego wzrok. Wbiegła na odpowiednie piętro, po czym ruszyła w stronę sali, w której leżał Matthew. Zapukała i wsunęła się powoli do środka, jakby obawiała się, że na dzień dobry ktoś ją uderzy.


@Matthew Suárez
Mów mi Myre. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda myre#4344. Piszę w 3 osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię tak.
Szukam rodzeństwa.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: przekleństwa, erotykę.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Matthew Suárez
Awatar użytkownika
36
lat
177
cm
Sierżant w Wydziale Śledczym
Uznana Klasa Średnia
Lubił spać do późna, ale trzytygodniowa śpiączka nawet w jego mniemaniu była grubą przesadą. Gdy obudził się przed paroma godzinami, kompletnie nie mógł się odnaleźć w akcji. Nie wiedział dlaczego znalazł się w szpitalu, bo jego ostatnim wspomnieniem było płacenie kartą za zakupy, z których miał później przygotować romantyczną kolację dla siebie i Lucy. Wszystko, co wydarzyło się później - powrót do domu, przygotowania, kolacja, nieudane oświadczyny i wreszcie wyjście na ulicę, na której potrąciło go auto, pozostało w niedostępnym zakamarku umysłu, do którego nie miał dostępu i nie wiadomo, czy kiedykolwiek miał go uzyskać.
Jednak to nie utracone wspomnienia z tego dnia były jego największym problemem. Pierwszym, co go uderzyło, to to, że minęły trzy tygodnie. Aż trzy! To przecież kupa czasu. Nie mógł sobie poukładać w głowie tego, że życie jego bliskich i przyjaciół toczyło się przez ten czas normalnie, podczas gdy on tu spał, nieświadom tego, co dzieje się dookoła. Podobno prawie codziennie ktoś go odwiedzał i opowiadał mu o bieżących wydarzeniach, ale nic z tego do niego nie docierało, choć czasem podobno wykonywał jakieś ruchy, które świadczyłyby o czymś przeciwnym. Bardziej prawdopodobne było jednak to, że reagował w ten sposób na intensywne sny, które nie opuszczały go przez cały ten czas.
Drugim problemem, na jaki się natknął, był ból. W śpiączce go nie odczuwał, ale już po paru minutach od przebudzenia zrobiło mu się słabo. Na szczęście dopóki był w szpitalu, łatwo było temu zaradzić. Już po chwili od zgłoszenia problemu w kroplówce popłynęły leki, które miały go uśmierzyć. Ktoś, kto go potrącił, byłby pewnie niepocieszony. Miał nie żyć, a tymczasem "tylko" połamał miednicę, dostał wstrząsu mózgu i trochę się poobcierał. Miało się to za nim ciągnąć przez długie miesiące, ale to było niczym w obliczu tego, co mogło się stać.
Najbardziej jednak chciał się skontaktować z Lucy. To pragnienie wracało do niego cyklicznie przez parę godzin, w trakcie których nie udało mu się do niej dodzwonić. Pewnie była zajęta pracą, więc nawet nie miał jej tego za złe, tym bardziej, że lekarze i znajomi z pracy nie pozwolili mu w tym czasie się nudzić. Wszyscy mieli do niego wiele pytań, na które nie znał odpowiedzi, a także wiele wiadomości do przekazania, niekoniecznie dobrych... Nic dziwnego, że gdy Lucille wreszcie dotarła do sali, zastała go wyraźnie przybitego. Patrzył właśnie tępo w ścianę, leżąc lekko podniesionym, gdy weszła do środka. Nawet jej widok nie sprawił, że jego twarz zmieniła wyraz, choć bardzo się starał. Mimo to wciąż wyglądał na smutnego i poruszonego, nawet gdy uśmiechnął się do Lucy, swoją reakcją pewnie wywołując w jej głowie gonitwę myśli. Nie było to jednak spowodowane tym, że coś sobie przypomniał, co zresztą wyszło na jaw zanim do końca zżarły ją obawy.
- Jak Manchester mógł przejebać aż dwa mecze? Dobrze, że tego nie widziałem... - Powiedział, dopiero po podzieleniu się z nią tą straszną, odkrytą przed chwilą informacją, normalnie się z nią witając. Lekarze prawdopodobnie nie zdążyli jej uprzedzić, że poza tym, że może mieć dziury w pamięci, to jego zachowanie mogło też być lekko irracjonalne, choć w tym przypadku nie odbiegało wielce od normy.

@Lucille Umbridge
Mów mi Zuza. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda Joy#9747. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię tak.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: .

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Lucy Umbridge
Awatar użytkownika
33
lat
172
cm
Dziennikarka, prezenterka telwizyjna
Uznana Klasa Średnia
Trzy tygodnie. To faktycznie długo, nawet jeśli Lucille ten czas tak szybko minął. Chyba głównie dlatego, że dużo pracowała. Kilka razy wyrwała się z domu czysto towarzysko, a to z siostrą, a to na bal dobroczynny i ze smarkaczami do escape roomu w świecie Harry’ego Pottera. Gdyby Matt nie spał pewnie nie odpuściłby okazji, by pójść tam z nią. Na pewno mu o tym opowie, będzie zachwycony. Oprócz tego odwiedzała go w szpitalu, chociaż nie przesiadywała tutaj tyle czasu, ile faktycznie by mogła. Patrząc na jego zamknięte powieki i powoli schodzące zadrapania oraz siniaki czuła coraz większe poczucie winy. Była pewna, że to wszystko stało się przez nią. Nie miała pojęcia, że ten wypadek to tylko część czegoś większego. Nie wiedziała, że był spowodowany umyślnie. Tylko czy wtedy winiłaby się mniej? Może trochę. Mimo wszystko myślałaby, że gdyby nie jej paskudne zachowanie, Matt nie wylądowałby w szpitalu. Nie mogła uwierzyć, że jeszcze kilka tygodni temu była gotowa puścić Matthew wolno tylko przez swoje nieuzasadnione obawy, o których bała się mówić, a teraz stała tutaj drżąc ze strachu, że mogłaby go stracić.
Weszła głębiej do sali, nie spuszczając mężczyzny z oczu. Była spięta, zdenerwowana, jednocześnie czując ciężar i ulgę. Był na nią zły? Rozczarowany jej zachowaniem? Może czuł się zdradzony? Dłonie trochę jej się pociły, więc wytarła je ukradkiem o płaszcz.
Gdy usłyszała jego głos z jakiegoś powodu wrócił do niej moment wypadku. Kiedy Matt wyszedł z domu, ona po chwili poszła za nim, chcąc go zawołać i nakłonić do rozmowy. W końcu należały mu się wyjaśnienia. Chciała w końcu wypuścić z siebie wszystko, co dusiła od miesięcy i pozwolić mu zrozumieć jej decyzję. Widziała jak podchodzi do krawężnika i wchodzi na jezdnię. Auto pojawiło się znikąd, jadąc z dużą prędkością i tak po prostu w niego uderzyło. Dokładnie pamiętała jak krzyknęła, widząc Suareza który przeturlał się przez maskę samochodu, po czym uderzył w ziemię już nieprzytomny. Gdy do niego dobiegła (chyba nigdy w życiu nie biegła szybciej), po sprawcy nie było śladu, a Matt leżał w nienaturalnej pozycji, zakrwawiony. Gdy dzwoniła na pogotowie i drżącym głosem opowiadała co się stało, była prawie pewna, że brunet nie żyje.
Może dlatego w pierwszej chwili nie dotarł do niej sens jego słów. Dopiero po czasie zrozumiała, że chyba mówił o sporcie i parsknęła śmiechem, po czym bez ostrzeżenia zaczęła płakać.
Myślałam, że umrzesz — zawyła, po czym podeszła do niego bliżej ze spuszczona głową i pochyliła się, żeby go przytulić. Pamięta czy nie pamięta, najważniejsze, że się obudził i nic już nie zagraża jego życiu - a tak przynajmniej myślała, nie znając całej prawdy.

@Matthew Suárez
Mów mi Myre. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda myre#4344. Piszę w 3 osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię tak.
Szukam rodzeństwa.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: przekleństwa, erotykę.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Matthew Suárez
Awatar użytkownika
36
lat
177
cm
Sierżant w Wydziale Śledczym
Uznana Klasa Średnia
Musiał mieć bezcenną minę, gdy Lucy niespodziewanie wybuchła płaczem. Na pewno miało to swoje plusy - szybko sprowadziło go to na ziemię, a przynajmniej odciągnęło myśli od porażki Manchesteru, wokół której całkowicie się zakręcił. Do tego stopnia, że zapomniał o swoim stanie zdrowia i dziwnych okolicznościach wypadku, które powinny być jego głównym zmartwieniem. No właśnie - powinny, a nie były. I to wcale nie dlatego, że zwariował czy był niepoważny. Była to raczej reakcja obronna organizmu na olbrzymi stres, jaki przeżył w związku z tym wydarzeniem. Mogłoby się wydawać, że przespanie trzech tygodni to nic takiego, ale prawda była taka, że ta myśl strasznie wjeżdżała na psychę. Ta, a także ta, którą Lucy wypowiedziała właśnie na głos. Momentalnie zrobiło mu się nieprzyjemnie chłodno, ale nie mógł się temu poddać. Nie teraz, gdy płakała przytulona do jego piersi. Mimo podpiętej kroplówki, którą pociągnął już dziś niezliczoną ilość razy, przytulił Lucy i ucałował w czubek głowy.
- Trochę mi zajęło przekonanie tego z kluczem, że to nie mój czas. Średnio chciał słuchać, że byliśmy umówieni na 19... Ale jakoś mi wybaczysz to spóźnienie, prawda? - Wymruczał, nie mogąc się powstrzymać przed zażartowaniem, jak zawsze, gdy próbował rozładować napiętą atmosferę. Wiedział, że wiara była dla Lucille ważna, więc miał nadzieję, że to subtelne nawiązanie do świętego Piotra jej nie zezłości, choć w sumie byłoby to o stokroć lepsze niż wylewanie łez. Zresztą jego podejście do tego tematu również się zmieniło odkąd zostali parą, choć wciąż było... oryginalne, jak zresztą było słychać.
Mogła jednak wynieść z tej odpowiedzi jeszcze jedną, o wiele cenniejszą informację. Nie pamiętał, że do spotkania w ogóle doszło. Do momentu, w którym dowiedział się, że auto trafiło go pod własnym domem, był przekonany, że wypadek miał miejsce pod sklepem. Nie trzymało się to jednak kupy, a niewiadomych rozmiarów dziura w pamięci nie dawała mu spokoju. Skoro film urwał mu się parę godzin przed tym zdarzeniem, to co działo się w międzyczasie? Był zupełnie nieświadom tego, że Lucy znała odpowiedź na wszystkie jego rozterki. Ta wiedza musiała być jednocześnie potężna i wyniszczająca, biorąc pod uwagę okoliczności, które gwałtownie zmieniły bieg wydarzeń tamtego wieczora.

@Lucille Umbridge
Mów mi Zuza. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda Joy#9747. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię tak.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: .

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Odpowiedz